Większość z Was
w ankiecie na moim Instagramie opowiedziała się za tym, abym napisała post o moich
trzyletnich studiach edytorskich na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana
Pawła II w Lublinie, gdzie we wrześniu zeszłego roku obroniłam swoją pierwszą
pracę licencjacką pt. Edycja szkiców
literackich Bolesława Leśmiana.
Na wstępnie
chciałam Wam przybliżyć nieco KUL, który jest kościelną uczelnią na prawach publicznych szkół wyższych. Najdziwniejszą rzeczą, z jaką się tam spotkałam,
było podanie stanu cywilnego i wyznania przy logowaniu się do rekrutacji i przyniesienie
akt chrztu, jeśli było się ochrzczonym. Osoby nie będące katolikami musiały
podpisywać specjalne oświadczenie, że będą szanować katolicki charakter
uczelni. Nie słyszałam jednak, żeby ktoś nie został przyjęty na studia, bo jest innowiercą
lub niewierzącym. Również nikt nie pyta o światopogląd, więc na KUL-u studiują
nie tylko osoby bardzo wierzące, ale także te, których poglądy nie są prawicowe,
dzięki temu jest zachowana wolność religii i światopoglądu.
Każdy student ma
obowiązek zdać egzamin z wykładów ogólnoakademickich, które są na stałe wpisane
w plan studiów, tak więc na pierwszym roku trzeba zaliczyć logikę, na drugim
historię filozofii, na trzecim etykę, na czwartym Biblię i na piątym katolicką
naukę społeczną.
Katolicki
Uniwersytet Lubelski ma już lekko ponad sto lat i odegrał wielką rolę w okresie Polski Ludowej, jednak w pewnym momencie zaczął
obrastać w mity, które niekoniecznie mają potwierdzenie w rzeczywistości. Na
przykład w sieci można znaleźć twierdzenie, że studenci KUL-u modlą się na
każdej przerwie. Przez całe studia nie widziałam, żeby ktoś robił to publicznie poza kościołem akademickim. Nie pamiętam także, żeby jakikolwiek wykładowca rozpoczynał zajęcia
od modlitwy, nawet jeśli był księdzem. Nie ma obowiązku chodzenia na msze czy rekolekcje, choć czasami zdarza
się, że na czas tych ostatnich lub pogrzebów wykładowców ogłaszane są godziny dziekańskie.
Przejdźmy teraz do minusów studiowania na tej lubelskiej uczelni. Wydaje mi się, że największą wadą
studiów na KUL-u jest pewna nieprzychylność firm do absolwentów mojej Alma
Mater niezależnie od kierunku, jaki skończyli. W skrócie, trudniej znaleźć pracę. Wiem też, że uczelnia na ciemną
stronę, a przynajmniej ja tak uważam. Niestety na korytarzach można natknąć się
na plakaty zapraszające na spotkania organizowane przez nacjonalistyczny
Akademicki Klub Myśli Społeczno-Politycznej Vade Mecum, który jest jawnie wspierany przez kilku wykładowców. Osobiście
uznaję tą ciemną stronę KUL-u za margines, który może występować na każdej
innej uczelni w Polsce.
Skoro już nakreśliłam
Wam, jak ogólnie wyglądają studia na mojej Alma Mater, przejdę teraz do samych
studiów na kierunku edytorstwo.
Plan studiów
edytorskich jest w miarę stabilny i tak ułożony, że studenci najpierw poznają podstawy
edytorstwa naukowego, elementy składające się na proces wydawniczy i pogłębiają
wiedzę z interpunkcji, ortografii i składni, po czym uczą się bardziej zaawansowanych zagadnień. Pisząc „w miarę stabilny”, chodzi
mi o to, że stałe są przedmioty z edytorstwa naukowego czy redakcji, ale te mniej ważne mogą zniknąć z programu lub zostaną zastąpione innymi, jeśli z jakiegoś powodu nie spełnią oczekiwań. Kiedy byłam na trzecim roku, miałam nieudane zajęcia z projektowania stron internetowych, co poskutkowało usunięciem ich z planu studiów. Jednakże
chyba najważniejsze jest to, że studia edytorskie są odchudzone z zajęć takich
jak gramatyka opisowa czy język staro-cerkiewno-słowiański. Wszystko po to,
żeby postawić większy nacisk na edytorstwo i zajęcia typowo redakcyjno-korektorskie.
W programie przewidziane są także zajęcia ze składu i grafiki, na których
pracuje się na programach Adobe. Niestety są przedmioty zapchaj-dziury. Po dziś dzień nie wiem, po co mi były zajęcia z
figur inspiracji. Ten 45-minutowy wykład nic nie wniósł do mojego życia.
Na tych studiach
czyta się głównie lektury na historię literatury lub artykuły z edytorstwa
naukowego. Jednak najlepsze jest to, że wykładowcy dzielą się ze studentami
problemami, które napotkali w pracy edytorskiej, oraz tym, jak je rozwiązali. Najczęściej
przedstawiają problem, po czym wszyscy słuchacze starają się go rozwiązać, a
jeśli nikt nie wpadł na prawidłowe rozwiązanie, prowadzący ukazuje je nam.
Najważniejszą
katedrą dla studentów edytorstwa jest Katedra Tekstologii i Edytorstwa
Naukowego CN-217, siedziba chyba jednych z najlepszych edytorów w Polsce:
profesorów Dariusza Pachockiego i Wojciecha Kruszewskiego (obaj doktorzy habilitowani
i profesorowie KUL). Ten pierwszy zawsze ma zajęcia z tekstologii, grafologii i seminarium licencjackie, na którym proste odpowiedzi nie padają, a ten
ostatni – jeśli nie wyjechał na roczne stypendium – ze sztuki edytorskiej i
choć sam mówi, żeby nie zapisywać tego, co mówi, to lepiej go nie słuchajcie,
szczególnie gdy planujecie poświęcić się edytorstwu naukowemu. Obaj mają
wielkie doświadczenie edytorskie i są jednymi z najlepszych prowadzących.
Zdecydowana
większość wykładowców jest miła i wymagająca, ale przede wszystkim znają się na
swojej dziedzinie. To, czym się zajmują jako naukowcy, jest ich pasją.
Przykładowo dr hab. Zdzisław Kudelski pracuje w Katedrze Literatury
Współczesnej i nie znam drugiej osoby, która miałaby tak olbrzymią wiedzę na
temat literatury XX wieku. Profesor od wielu lat zajmuje się edycją Dzieł zebranych Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, której ponad jedną trzecią każdego z tomów stanowią przypisy i bibliografia.
Ogromnym plusem
studiów edytorskich na KUL-u są zajęcia przygotowujące do pracy jako redaktor
lub/i korektor. Prowadzą je osoby mające wieloletnie doświadczenie w pracy ze
współczesnymi utworami literatury. Moim zdaniem mógłby być postawiony większy
nacisk na zajęcia z poprawnej polszczyzny, gdyż same zajęcia z typowych błędów
językowych nie wystarczają.
Dopiero na piątym semestrze wybiera się temat pracy dyplomowej i promotora, przy czym ten ostatni musi prowadzić jedno z dwóch seminariów. Nie można wybrać kierującego pracą spośród wszystkich pozostałych wykładowców Instytutu Filologii Polskiej KUL. Odnośnie tematu pracy licencjackiej jest różnie. Najczęściej zależy to od promotora,
np. jeden woli, jak studenci wybierają do edycji teksty z epoki, którą
prowadzący się zajmuje, a inni mają opracowaną w małym kajeciku pulę tematów do
wyboru, bo są one dostosowane do naszego poziomu zaawansowania edytorskiego.
Jeśli ktoś nie chce robić edycji, może poprosić o temat teoretyczny. Kiedy już zajmiemy się pracą dyplomową, prowadzący starają się nam pomóc, stosując metodę wędki, nie ryby.
Moje studia
dopełnił płatny staż współfinansowany ze środków Unii Europejskiej (i jak tu jej nie kochać). Uniwersytet wypłacał mi pensję i zwracał połowę kosztów najmu.
Pracowałam na umowie o pracę na ¾ etatu przez 16 tygodni. Mogłam sobie wybrać
wydawnictwo, w którym chciałabym odbyć staż, i jeśli firma nie miała zastrzeżeń,
przechodziłam rozmowę kwalifikacyjną, po czym rozpoczynałam staż. Po tych czterech miesiącach, pracując w Grupie Wydawniczej Foksal, mogę powiedzieć, że było
warto porzucić wakacyjne plany i zdobyć ogromne doświadczenie w równie ogromnym
wydawnictwie. Naprawdę warto z tego programu skorzystać, bo taka okazja może
się drugi raz nie zdarzyć. Można się też starać o miesięczny staż z Biura Karier KUL.
Podsumowując… Z
czystym sumieniem mogę powiedzieć, że podjęcie studiów edytorskich na KUL-u było
jedną z najlepszych decyzji, jaką podjęłam. Spotkałam fajnych ludzi, nie tylko naukowców,
ale także studentów. Posiadłam wiedzę i umiejętności, aby podjąć pracę w
wydawnictwie lub zająć się edytorstwem naukowym. Jednakże brak studiów
magisterskich jest chyba największą wadą. Oczywiście można wybrać zreformowany
kierunek o kuszącej nazwie humanistyka cyfrowa, ale dla mnie jest to nie
wystarczająca zachęta, zwłaszcza że w tym roku akademickim nie został on otwarty.
Myślę, że
wyczerpałam temat studiów edytorskich na KUL-u, ale jeśli macie jakieś pytania,
napiszcie je w komentarzach, a ja postaram się jak najlepiej na nie
odpowiedzieć. Oczywiście nie wymieniłam wszystkich świetnych wykładowców z IFP KUL, bo nie ze wszystkimi miałam zajęcia, ale także nie starczyłoby mi czasu, by ich tu opisać. Zostawię Wam tutaj link do szczegółowego planu studiów edytorskich. Mam nadzieję, że po tym wpisie nie dostanę od mojej Alma Mater pozwu
o obrazę majestatu uczelni :P Taki żart na zakończenie, jakby ktoś nie ogarnął…
Moja praca licencjacka i dyplom ukończenia studiów pierwszego stopnia. Fot. Katarzyna Płońska. |
O, warto wiedzieć, jak innych uczą. Sama już nie pójdę, bo właśnie konczę specjalizację edytorską na UAM. Znam też krakowskie edytorstwo, więc i KUL warto poznać. Też trochę pisałam o moich studiach, ale raczej o filologii polskiej która jest dla mnie najistotniejsza. Zazdroszczę płatnego stażu, ja miałam bardzo mało interesujące praktyki polegające na poprawianiu podstawy programowej dla technikum. Pogromca wentylatorów pozdrawia xD
OdpowiedzUsuńPlanuję od października wybrać się na filologię polską na UMK, gdzie można wybrać dwie specjalizacje. Skusili mnie na edytorstwo naukowe w ujęciu cyfrowym i copyrighting.
UsuńO edytorstwie na UJ słyszałam tylko plotki, które skutecznie mnie odstraszyły.
Moje pierwsze praktyki, które wymuszał plan studiów, odbywały się w Wydawnictwie Jedność w Kielcach i musiałam robić korektę i wyklejanki (fachowo nazywają to redakcją techniczną) książeczek dla dzieci xD
Pozdrawiam :)